czwartek, 13 lipca 2017

Legimi - dwa lata później

W sierpniu miną dwa lata, od kiedy dzięki Robertowi ze Świata Czytników poznałam Legimi. Dwa lata, od kiedy dodawanie książek na wirtualną półkę stało się niemal tak przyjemne, jak ich czytanie...

Dwa lata, w ciągu których przeczytałam książki słabe, dobre i świetne. Część z nich po przeczytaniu kupiłam, żeby zasiliły moją papierową biblioteczkę, o części z nich z czystym sumieniem mogę zapomnieć.

Poznałam nowych autorów, zweryfikowałam swoje przekonania o kilku innych. Przeczytałam trochę nowości ledwo wyszły spod pióra:  "O matko!" Alejandro Palomas, i trochę staroci jak Ellery Queen "Przeklęte miasto" -  niedostępny poza tym jednym tytułem zarówno cyfrowo, jak i, zdaje się, po polsku.

Dwa lata to łącznie 230 książek dodanych na półkę.

Z tego 73 przeczytanych, około 10 rozpoczętych i z różnych przyczyn niedokończonych. Nawet nie liczę tych, z których przeczytałam pierwsze kilka stron i zamknęłam, bo nie miałam na nie nastroju.

Odkryłam trochę świetnej fantastyki: m.in. seria "Oko Jelenia"  Andrzeja Pilipiuka; literatury młodzieżowej: Kerstin Gier i jej rewelacyjna seria "Trylogia czasu"; trochę humoru: Evzen Bocek "Arystokratka w ukropie" i "Ostatnia arystokratka".

Zorientowałam się w twórczości Katarzyny Bondy i poznałam "Człowieka o 24 twarzach" Daniela Keyesa. Zweryfikowałam powszechny zachwyt nad kryminałem Pauli Hawkins i fantastyką Jarosława Grzędowicza. Książki lekkie przeplatałam poważniejszymi. Część otwierałam z polecenia: "Dziewczyna z rewolwerem" Amy Stewart  czy tę sprzed kilku dni: "Olga i osty" Agnieszki Hałas, nota bene, poleconą przez inną świetną autorkę, Martę Kisiel; czasami perełki wyławiałam sama, z przypadku: rewelacyjna nie tylko z okładki "Bura i szał" Aleksandry Zielińskiej.

Na przestrzeni tych dwóch lat zdarzały się też, a jakże, i zgrzyty: problem z czytnikiem, który w zasadzie nie był winą Legimi, a producenta (niedokręcone śrubki i nieprzylutowane gniazdo ładowania), a rozwiązanie go utrudniało to, że czytnik użytkuję poza granicami Polski.

Do tego problemy z dodawaniem książek na półkę i szwankujące statystyki, nie zawsze uwzględniające postępy w czytaniu. Biorę jednak pod uwagę to, że Legimi jest wciąż firmą nową i (niezależnie od tego) ma prawo do błędów, a niesamowicie sprawny kontakt z obsługą klienta utwierdza mnie w przekonaniu, że nie osiadła na laurach i cały czas się rozwija i na bieżąco walczy z niedociągnięciami.
I ja to doceniam.

Dwa lata, Legimi - jak to zleciało!

Olga i osty Agnieszka Hałas

Bajeczna, magiczna, niepokojąca.
Zostawi was z poczuciem (nie)realności życia. Będziecie się zastanawiać, ile was jest w was.

Pewnie żaden autor nie lubi być porównywany do kogoś innego, ale jako zaawansowany czytelnik miewam czasem skojarzenia i nic na to nie poradzę. Chociaż myślę, że akurat za porównanie do Neila Gaimana autorka by się nie obraziła. Jego powieści również są skryte za mgłą, niedopowiedziane, niedoprecyzowane. A ty, czytelniku, weź teraz kombinuj, co autor tam sobie uroił.

Nie jestem fanką analiz i interpretacji. Nie lubię werbalizować tego, co tli mi się gdzieś na skraju świadomości. To trochę jak z moim pisaniem: dopóki nie próbuję używać słów, mam wszystko w głowie. Kiedy stawiam pierwsze litery, staje się chaos i myśli uciekają, nie mogę znaleźć dla nich odpowiednich słów.

I taka jest właśnie moja "Olga i osty". Boję się zanurzyć w nią bardziej, żeby nie prysł czar, żeby słowa nie zniszczyły tego ulotnego poczucia istnienia czegoś, czegoś niemal nieuchwytnego stępiałymi zmysłami. Jestem piaskomyślna i nic, co powiem, nie jest w stanie oddać tego, co widzę i myślę, zwłaszcza, że widzę mało, a myślę niewiele więcej.

"Olga i osty" to świetny kawałek prozy. Skupiony przede wszystkim na treści i uczuciach, akcję traktuje w zasadzie jedynie jako wsparcie. I jest obrzydliwie prawdziwy: nie zliczę, ile razy myślałam, że znam to, rozumiem, też tak mam albo też nie rozumiem. W porządku, do pewnego stopnia prawdziwy. A w każdym razie, tak się wydaje, że tylko do pewnego stopnia...

Dajcie się wciągnąć w bajkowy początek, a reszta zadzieje się już sama. Wam pozostanie tylko nadążać (czytanie krótkimi zrywami niewskazane, można nie dotrzymać kroku).

Jest tylko jedna rzecz, której autorce nie wybaczę: kromki czerstwego razowca "made by Młynarka". Wątroba mi się od tego owinęła wokół nerek, czknęła i zakwiliła, bynajmniej nie cicho. I od tego czasu jakoś dziwnie milczy.